Większej siły nad moc pieniądza nie znam. Chociaż… Wyobraźmy sobie, że oprócz setek, dwusetek i pięćsetek wprowadzamy do obiegu – jeden baner reklamowy.
Ile kosztuje nośnik wielkoformatowej reklamy? Taki na nabrzeżu pod Hakenterasse? Albo na trasie wlotowej do miasta? Powierzchnia 12 m.kw. Z. montażem? Dla prostego rachunku – 10 tysięcy złotych. Ale jak robić kampanię reklamową z jednym banerem? Pierwszy etap kampanii: 10 banerów o powierzchni 12 m.kw. Do tego – nokautujących pięć mamutów po 36 m.kw. Reklama wisi przez miesiąc. Po upływie dwóch miesięcy – dawka przypominająca: 5 x 16 m.kw oraz 3 x 36 m.kw. Ścisłe centrum – ronda, skrzyżowania tras komunikacyjnych, miejsca, gdzie autobusy i tramwaje zazwyczaj zatrzymują się na światłach i tkwią tam kilkadziesiąt sekund. Wypełnione po brzegi ludźmi wpatrzonymi w te reklamy. Sponsorów tych reklam. Bo przecież koszt reklamy wliczony jest w ceny produktów, które ci ludzie kupują. Krezusi!
Setki, tysiące przykładów.
Nikt nie mierzy skuteczności reklamy. Oczywiście ma ona swoją moc. Każdy patrzy na minę zleceniodawcy. Na policzki małżonki zleceniodawcy, na zadarty nosek córeczki zleceniodawcy. Tak wyglądały grzeszne początki tej niewinnej przygody z marketingiem. Tak je zapamiętałem. Jeśli handlowcowi powodzić się zaczynało lepiej, to znaczy, ż≤e reklama była skuteczna.
Dziś nie zmieniło się w tej materii nic a wręcz więcej, jakkolwiek idiotycznie to zdanie brzmi, się zagmatwało.
Proszę mi wyjaśnić – komu się opłaca utrzymywanie XXX nośników reklamy, na których jakaś nowa treść pojawia się raz, dwa razy w roku. Po kilku dniach, po pierwszym deszczu, dwóch dniach upału, trzydniowych przymrozkach – ta reklama przypomina wycior kuchenny. Ale kampania trwa. Jedzie biznesmen mercusiem i patrzy na konterfekty modelek, wiertarek, szwagierki z teściem przy kominku, wnucząt w kojcu z pieskami. I liczy wpływy do kasy. Towar już sprzedał, a reklama wisi. Ludzie już mają dość atrakcyjnego towaru, ale reklama wisi.
I nagle, któregoś dnia, po roku od wyborów parlamentarnych – coś nagle się zmienia.
Politycy są największymi idiotami, przepraszam – idolami reklamowymi. Boże, co ja piszę! IDOLAMI! Bohaterami, czempionami i gwiazdami! Upudrowani najprostszym fotoszopem, gładcy i diamentowo zębni.
Pani poseł… Uśmiechnięta, radosna, wycięta jakby ze zdjęcia przedszkolnego, zrobionego na łączce, pośród dmuchawców – od roku wisi na skrzyżowaniu, w dzielnicy, która jest jej okręgiem wyborczym. Przejeżdża przez to skrzyżowanie codziennie? O, o już się pan sili na złośliwości. Pan przejeżdżałby kilka razy dziennie, gdyby tam pana właśnie powieszono.
Pani Radna, rzeczywiście bywa na tym skrzyżowaniu, uśmiechnie się, pozdrowi kierowców z aut stojących obok – jak i ona (cóż za niesprawiedliwość, inni mogą i powinni stać, ale wybranka ludu nie może tak marnować czasu). W ten sposób dodatkowo umacnia swoją pozycję polityczną.
- A wiesz, kogo dziś trafiłem na światłach? No, tę (xxx) z plakatu, wiesz… Nie, tę drugą, co (xxx)… ,
Przed wyborami, jak przed korridą.
Które miejsce masz na liście, to te banery ci się należą. Możesz inne dokupić z własnych środków.
I tu mamy do czynienia z największym szalbierstwem uzasadnionym. Agencje doją zleceniodawców zapewniając, ze reklama to podstawa. Ale nie dodają, że to podstawa ich zarobków. Nikt nie potrafi zmierzyć, o ile głosów więcej zdobył kandydat, ponieważ zlecił reklamę. Gdyby jej nie wykupił, wmówiono by szarakowi, że przegrał z chytrości i braku rozumienia mechanizmów marketingowych.
Kto, ile i dlaczego?
Na reklamie zarabiają agencje i miasto. Bo wydaje zezwolenie na ustawienie nośników reklamy. Najwięcej tracą adresaci reklam, którym te płachty przesłaniają nam świat. Proponują w miejsce krajobrazu czy walorów architektonicznych – festiwal próżności i bohaterów reklam.
Zgłaszam pomysł – znajdźmy za miastem, na prawdziwym zadupiu, a nawet wydzierżawmy politycznym karierowiczom – kawałek przestrzeni i zorganizujmy im tam REKLAMOWY DISNEYLAND!
Obudujmy go agencjami, grillami, lodziarniami i garkuchniami, wraz ze sceną i mikrofonami, aby każdy mógł wkroczyć w magiczny świat reklamy.
od tego momentu – proponuję – tekst zamienia się w artykuł kooperacyjny – piszemy go razem!
Sugeruje poniższy wątek jako następny aspekt tego tematu:
Pochwała naiwności
Ten tekst – być może, a prawie jestem pewny – przeczyta ktoś, kto na codzień zajmuje się rozliczaniem biznesu reklamowego Redakcja TVSiódemki wyśle oczywiście do rzeczników prasowych prośbę o podanie KOSZTU DOTARCIA REKLAMOWANEGO POLITYKA DO JEDNEGO OBYWATELA.
I następny wątek:
Jak oni mogą tak żyć?
Wystarczy przekroczyć granicę w Lubieszynie. Las, zakręt, dolinka, wyżynka, kotlinka i łąka. I jest – za przejazdem kolejowym – pierwsze miasteczko ze sklepami. I.. I są! Są reklamy! Na słupach oświetlenia ulicznego, prawie pod chmurami, małe prostokąciki. Jest ich… 22, 23, 25? Na odcinku 3,5 kilometra? Kto się reklamuje? Nasza galeria handlowa i sprzedawca okien. Do towarzystwa – miejscowa restauracja.
Jak ci ludzie, Niemcy, jak oni mogą żyć bez reklam? Przecież ich ominęła cywilizacja! Nie orientują się, nie czują szwungu, który z reklamy nas wszystkich wzmacnia.
Z kolei, jadąc od strony niemieckiej, na granicy Lubieszyna i Dołuj przez rok widzieliśmy dwa gigantyczne plakaty jak w nagłówku tego artykułu. Teraz na tych nośnikach, od ponad dwóch miesięcy wiszą zapchajdziury nijakie, ponure i bure, które jak karoseria gwoździem – tak one rysują naszą świadomość bezsensowności tych elementów, zasłaniających nam zieleń, niebo, naturalny krajobraz.
KTO NAM ZAPŁACI ZA UNIEMOŻLIWIENIE PODZIWIANIA PRZYRODY, DELEKTOWANIA SIĘ JEJ HARMONIĄ, DZIKOŚCIĄ, NATURALNOŚCIĄ?
KTO NAM ZAPROPONUJE PROWIZJĘ OD ZEPSUCIA NAM PIĘKNYCH WIDOKÓW?
Proszę, pokażmy kolejne aspekty sprawy, zbierajmy argumenty do obywatelskiego pozwu w sprawie ograniczania naszej wolności do obcowania ze światem.