Fircyk na żurawiu portowym

Marek Koszur
Autor Marek Koszur
5 min lektury

Żaba mułu się jednak nie wyprze.
Tak my, po tylu wiekach ssania mleka z terminem ważności pisanym cyrylicą (tu nawiązuję do premiera) – dobrze przyswoiliśmy sobie porzekadło:

„Цирк уехал, клоуны остались”
(„Cyrk odjechał, klauny zostały”)

Czyli:
„Fircyk na żurawiu portowym”
Jest w polskiej polityce pewien rodzaj zalotów, który teatr zna od dawna. Fircyk z komedii Zabłockiego nie miał budować terminali kontenerowych; wystarczyło mu budować napięcie. Wdzięczył się, skakał, szeptał: „Będziecie mieli największy salon, znaczy — port — w tej części Europy!”. A gdy przyszło do rzeczy… wyciągnął wachlarz i poprawia kokardę, sypiąc nowe obietnice.
W naszym nadbałtyckim teatrzyku rolę Fircyka objął teraz Minister od Kontenerów, czyli od morskiej marchewki. Przez miesiące słyszeliśmy, jak to ślub już za chwilę, wianek gotowy, orkiestra portowa stroi instrumenty, a panna młoda — Terminal Kontenerowy — już mierzy welon na 17 metrów głębokości. I nagle… zjazd z ołtarza. Konsorcjum nie przyszło na rozmowy przedślubne, a świadkowie-gwaranci finansowi gdzieś utknęli na płytkim torze podejściowym.
Zrobił się więc z „Wesela Terminalnego” bardziej „Ożenek” Gogola. Port — jak Podkolesin — raz chce, raz nie chce (się żenić). Bo jak się ożeni, to obowiązki, koszty, a przyjemności? No, jakoś się do tej pry bez nich obywaliśmy, to może i nie wato się żenić? Minister Kowalski (czytaj: Marchewka) prowadził już narzeczonych do urzędu, a ci mu uciekli przez okno: „My wrócimy, tylko musimy jeszcze policzyć TEU, przepraszamy!”. Na scenie został zaś pan młody bez panny a minister, – przepraszam – mistrz ceremonii, wygłasza komunikat, że ślubu nie było, ale rodzina zapewnia: wesele odbędzie się w nowej, wyłącznie państwowej formule. Świadków i operatorów portu poszuka się później.
Widz — czyli opinia publiczna — drapie się po głowie: czy my widzimy dramat? Komedię? A może komedio-dramat infrastrukturalny z elementami operetki politycznej? Polityka informacyjna rodem z warzywniaka – zadziałała jak mgła dymna: zamiast przyznać, że negocjacje z „narzeczonym” nie wyszły, ogłoszono… zbudujemy sami, większy dom, większe łóżko i jeszcze piękniejszy balkon z widokiem na morze. I wcale nie musimy brać ślubu z Belgami czy Katarczykami!
I po chwili załamania widoczności – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pana ministra – znów ujrzeliśmy na horyzoncie kwitnący port morski z rozdygotanym sercem.
– Hej, kontenerowce, tu jestem, przypływajcie! – woła czarodziej.
Ale superkontenerowce podążyły utartymi szlakami, machając pogodnie świnoujskiej pannie… bez posagu. W kopertach od gości weselnych – rachunki za wszystkie propagandowe wybryki czarodzieja morskiego, któremu premier pozwala na takie harce, jak nagiemu w pokrzywach – rachunek za te „przyjemności” zapłacą podatnicy.

Kurcze, Państwo to mają gest!
Ten sam minister – butnie i odważnie – startuje na prezydenta Szczecina.
POPIERAM, ale pod warunkiem, że w miejskim referendum uznamy miasto za … wesołe miasteczko. (Na marginesie – niewielu mu do tego poziomu brakuje).
Czuj duch, zbrój się mieszczaninie, chroń podzamcze przed Papkinem. Zamek już jest w posiadaniu marszałka. A to przecież koledzy z ministrem. Polityczni bracia syjamscy. Tylko – czym zrośnięci? Szkoda, że nie czubkami nosów.
Już siadam do pisania felietonu, który dedykuję imć Kandydatowi na prezydenta, na temat wizji, jaką Franciszek Starowiejski miał i lansował przed laty, gdy dowiedział się, ze maszt ze statku „Kapitan Maciejewicz” nie jest godnym symbolem witającym gości wjeżdżających do miasta. Ówczesny miejski halabardnik, dyrektor muzeum, maszt jak parasolkę złożył i na strych wyniósł, bo maszt to nie jest żadne awangardowe dzieło sztuki. Na szczęście, pan minister lubi rozmach na poziomie Disneylandu. Ufam, że pomysł pana Franciszka Starowiejskiego bardzo mu się spodoba. I tylko jest jeden mały problem. No właśnie ten, że pomysł nie jest autorstwa samego pana podsekretarza.
(Na marginesie: dlaczego do podsekretarza mówi się – minister? Czy zatem o podnóżku można mówić, że to drabina?).
Ale spokojnie. Kurtyna nie opadła. W kolejnych aktach jeszcze pojawi się nasz PodSekretarz. On zawsze ma w zanadrzu (za pazuchą) okno, przez które – jak Klara w „Ślubach panieńskich” – przed odpowiedzialnością małżeńska – salwowała się ucieczką w inną wizję.

Jeszcze większy port, już teraz dwa terminale kontenerowe transplanetarne i tunel ze Świnoujścia do Sydney!

Proszę udostępnić ten artykuł