Pierwsi… zapomniani – cz. 02 – wspomnienia architekta, Jerzego Kędzierskiego

Najszybciej zapominamy... ludzi. Albo inaczej: ludzi najmniej pamiętamy.

Marek Koszur
Autor Marek Koszur
17 min lektury
Technology is best when it brings people together.Matt Mullenweg

Tekst przytaczam według oryginału, bez korekty i tworzenia przypisów np. w odniesieniu do wydarzeń historycznych a przede wszystkim piastowskiego rodowodu Szczecina.

Przewaga elementu niemieckiego i wojsk radzieckich nad nieliczną jeszcze ludnością osadniczą polską przy rozsiewanych plotkach o staraniach niemieckich na forum międzynarodowym o zwrot Szczecina, z powodu nieumiejętności zagospodarowania tych ziem i zbędności dla Polaków jeszcze jednego portu rzekomo związanego z berlińskim zapleczem, jak też pogłoski o umiędzynarodowieniu Szczecina, wytwarzały niepewność co do losów Szczecina. Podważało to wiarę w sens wysiłków odbudowy i zagospodarowania tych ziem. Aby temu przeciwdziałać, trzeba było dążyć do nowych osiągnięć pobudzających wiarę i budzących entuzjazm tworzenia nowych dowodów polskości rubieży piastowskich. 

Szczecin pozbawiony obiektów kulturalnych, mający zniszczone bądź wypalone teatry i kina, nie mógł zaspokoić niezbędnych rozrywek. Jedyne kino na 120 miejsc przy Al. Wojska Polskiego czy dwie maleńkie prywatne kawiarenki to prymityw nie dający zadowolenia. 

W porozumieniu z zarządem kin rozpocząłem projekt adaptacji wypalonego budynku sportowego na nowe kino o sali mieszczącej około 1.000 miejsc. Nadano mu nazwę „Colosseum” ,a po jego uruchomieniu wyświetlono znany bajkowy film o przygodach barona Münchhausena. Następnym osiągnięciem było przypadkowe odkrycie zespołu kortów tenisowych przy Al. Wojska Polskiego, porośniętych dwumetrowymi brzózkami. Grono aktywistów zawiązało klub tenisowy z ambitnymi zamiarami doprowadzenia ich do stanu używalności. Pierwszym przewodniczącym klubu wybrano mnie. Wkrótce pracą społeczną członków klubu wyremontowano trzy korty, niewielkie trybuny przy jednym z nich i domek klubowy. Urządzenia te oddano do użytku młodzieży, a dla seniorów udostępniono domek klubowy na gry w brydża. W miarę powodzenia urosły też nowe zamierzenia: zorganizowanie w Szczecinie pierwszych po wojnie rozgrywek tenisowych ogólnopolskich, w których uczestniczyła mistrzyni świata J. Jędrzejowska w gronie innych sportowców, a barw Szczecina bronił, znany obecnie sprawozdawca sportowy Bohdan Tomaszewski. Rozgrywki te odbyły się jesienią 1946 r. 

Wkrótce rozeszła się wiadomość o utworzeniu przez Niemców Politechniki Szczecińskiej z tymczasową siedzibą w pogranicznym mieście nad Odrą, jakby dla podkreślenia, że Szczecin jest tylko tymczasowo oddany pod administrację polską. 

Jerzy Kędzierski

Aby przeciwstawić się tym bałamutnym manewrom rzuciłem w gronie aktywistów myśl, by utworzyć komitet dla powołania w Szczecinie polskiej politechniki. inicjatywa została gorąco przyjęta i do komitetu weszli m.in. szef Oddziału Delegatury Rządu d/s Wybrzeża kpt. żeglugi wielkiej Bartoszyński, jego z-ca Makowiecki, dyr, Centrali Węglowej Wolski, dyr. Regionalnej dyr. Planowania Przestrzennego Malesa, grono inżynierów, a mnie jako inicjatora wybrano na kierownika.

Owocem starań komitetu było odnalezienie zespołu zabudowań po b. niemieckiej Wyższej Szkole Technicznej przy Al. Piastów. W budynku tym znaleźliśmy sporo przyborów kreślarskich, modeli konstrukcji, maszyn elektrycznych. Wszystko to znajdowało się w dosłownie opłakanym stanie, gdyż w wyniku działań wojennych z dachu zdmuchnięta była dachówka, z okien wybite szyby, a na posadzkach stały kałuże wody deszczowej.

Mimo, iż w budżecie Szcz.Dyr. Odbud. nie miałem na remont tego gmachu ani złotówki, lecz licząc na poparcie i dofinansowanie przez min. Kwiatkowskiego – Delegata Rządu d/s Wybrzeża, zleciłem wykonanie dokumentacji technicznej, ogłosiłem przetarg i zleciłem remonty, aby powstrzymać postęp zniszczeń. Po dwu tygodniach, gdy min. Kwiatkowski przybył do Szczecina, gdy po dokonaniu inspekcji robót przez delegaturę finansowanych, zawiozłem na obiekt, którego remont już był w toku, a przewidziany na politechnikę, gdy mu powiedziałem o zakusach niemieckich, to nie tylko użyczył kredytu na sfinansowanie remontu, ale wyróżnił mię specjalną nagrodą finansową za inicjatywę, za wyprzedzającą myśl o potrzebie takiej uczelni w Szczecinie. Również ze wzglądów politycznych jak i gospodarczych. Nagrodę tą przeznaczyłem na fundusz odbudowy stolicy. 

Kiedy budynek ten został ukończony, a do Szczecina przybyła p. poseł wiceminister Oświaty Krasowska, kiedy ją zawieźliśmy by pokazać nasze osiągnięcie, sądziliśmy, że projekt nasz uzyska aprobatę władz. Tymczasem p. minister oblała nas zimną wodą w postaci rzeczowego wyliczenia przeszkód: wysokie straty w gronie naukowców spowodowane zbrodniczą akcją hitlerowców, a mimo to otwarcie szeregu wyższych uczelni w Katowicach, Łodzi, Częstochowie, Krakowie sprawia, iż nie ma widoków na obsadzenie jeszcze jednej uczelni wyższej w Szczecinie. Ponadto wyraziła wątpliwość, czy w gronie przybyłej do Szczecina ludności polskiej, tak jeszcze nielicznej, znajdzie się odpowiednia ilość kandydatów na studia.  Te argumenty były przekonywujące, lecz nie na tyle, aby wyrzec się naszych zamiarów. Podzieliliśmy role między członków komitetu organizacyjnego; ja udałem się do Warszawy i Gdańska, żeby w gronie profesorów tamtejszych uczelni werbować ochotników do prowadzenia wykładów w Szczecinie, gwarantując im dla zachęty bezpłatne kwatery z rannymi i wieczornymi posiłkami u członków komitetu organizacyjnego, reszta kolegów zajęła się zbieraniem listy miejscowych inżynierów gotowych bądź prowadzić wykłady lub pomagać w charakterze asystentów, a także dla zbierania kandydatów na studia. W wyniku tych starań uzyskaliśmy listę profesorów zamiejscowych i miejscowych kandydatów, a także około pięciuset kandydatów na studia, zrzeszonych już w koła studentów politechniki. Kiedy ponownie min. Krasowska odwiedziła Szczecin, gdy przedstawiliśmy te nasze osiągnięcia, skapitulowała i obiecała poprzeć nasz wniosek. Aby komitetowi nadać więcej powagi dokooptowaliśmy na przewodniczącego komitetu „przewodniczącego Woj.Rady Narodowej Ob. Patka, a dla uroczystego powitania pani minister zwerbowaliśmy liczne grono kandydatów na studia, z kwiatami. W kilka tygodni później zapadła decyzja rządu o powołaniu w Szczecinie na razie Wyższej Szkoły Inżynierskiej, po kilku latach przekształconej na Politechnikę.

W dążeniu do podejmowania nowych osiągnięć dla utrwalania wiary w definitywne przejęcie przez Polskę – Szczecina zapadła decyzja by w 46 r. Święto Morza odbyło się w Szczecinie. Aby nadać tej uroczystości bogatszą oprawę postanowiono zaprosić Teatr Galla z Jeleniej Góry. 

Jerzy Kędzierski

Dopiero, gdy uzyskano potwierdzenie przybycia zespołu teatralnego spostrzeżono, że nie ma lokalu, w którym teatr mógłby wystąpić.

Znając mnie z dotychczasowych energicznie dokonywanych osiągnięć, wojewoda Borkowicz zwrócił się do mnie abym w czasie niemal jedynego tygodnia wynalazł i adoptował budynek nadający się w tym celu, obiecując przydzielić mi odpowiednio dużą brygadę z najlepszego tutejszego przedsiębiorstwa Społ. Przeds. Bud. Dzięki dobremu już rozpoznaniu miasta wybrałem b. Dom Matki i Dziecka Hitlerowskiego przy ul. Swarożyca, położony w parkowej dzielnicy, posiadający obfite pomieszczenia wymagające jednak poważnych wyburzeń i adaptacji. Nie było już czasu na opracowanie projektu, a tylko na wydawanie ustnych wskazówek bądź rysowania detali na podłogach. Zdolny i operatywny kierownik tej brygady, inż. Pałys przy pomocy oficera saperów dla prowadzenia wyburzeń sposobem minerskim tak precyzyjnie, że nie wyleciała żadna szyba. Materiał minerski zdobywano z rozbrajanych min poniemieckich znajdywanych jeszcze w terenie. Podziwiałem też talent wynajdywania niezbędnego wyposażenia wnętrz, wieszaków do szatni, utensylii sanitarnych itp. Dla połączenia dwóch salek i by stworzyć widownię, wykuć otwór na scenę, odpowiednio ukształtować poziomy podłóg, zainstalować kilkaset foteli, rozebrać strop nad sceną dla wykonania sznurowni, dla wykończenia szeregu pomieszczeń operacyjnych jak kieszeń na dekorację do zmian, pomieszczeń na wykonywanie dekoracji, malarni, na toalety, pomieszczeń rekreacyjnych, zmiany oświetlenia itp. wszystko to w czasie tak rekordowym, co w normalnych warunkach wymagałoby kilku lat pracy, to było niezwykłym nawet na owe czasy wyczynem. Znalazły się nawet lustra, dywany, reflektory, a nawet wszystkie wnętrza pomalowano i dla aktorów przygotowano garderoby. Całość, zasłużyła na dumną nazwę „Teatru Polskiego”. 

Zapomniano jedynie wmurować tablicę, kto projektował i kto był wykonawcą adaptacji. 

Jerzy Kędzierski

Teatr w niezmienionej formie służył przez 30 lat społeczeństwu Szczecina, wzbogacając jego życie kulturalne. Dopiero w 1977 r. teatr został zmodernizowany, udoskonalony i wzbogacony w nowoczesne urządzenia akustyczne i elektroniczne. 

Wkrótce po zakończeniu uroczystości Święta Morza do Szczecina przybył na stałe ewakuowany ze Lwowa teatr muzyczny pod dyrekcją Czosnowskiego, dając szereg ambitnych przedstawień

Mimo to życie intelektualne społeczeństwa nadal było ubogie i ograniczało się do przypadkowych spotkań w dwu małych prywatnych cukierenkach. Aby je wzbogacić i powiązać we wspólne ognisko przedstawicieli sfer intelektualnych, grono aktywistów uzupełnione architektem Jerzym Swidlińskim wystarało się o przydział parterowego lokalu w centrum, przy Al. Wojska Polskiego oraz dokonanie adaptacji na „Klub 13 Muz”,  skupiający aktorów, dziennikarzy, literatów, architektów i plastyków.

Jerzy Kędzierski

.Tu w wygodnie urządzonych salkach, wyposażonych we własny barek zbierali się członkowie dla przeprowadzania dyskusji, omawiania aktualnych wydarzeń, wysłuchania utworów, prelekcji a także spotkań towarzyskich. Lokal ten zyskał popularność i stworzył jakby rodzinę, kuźnię życia intelektualnego miasta. W tym czasie grono literatów powiększyło się o dwu wybitnych nowych członków: Andrzejewskiego i Gałczyńskiego, powitanych gorąco i uczynnie pomagając im w uzyskaniu willi w osiedlu Głębokie, blisko ładnego jeziora o tej nazwie.

Niestety, podobni ptakom przelotnym odlecieli, gdyż klimat tutejszy im nie odpowiadał.

W tym czasie zaczął się intensywny napływ nowych osadników zagęszczając dzielnice śródmiejską, w której dało się zauważyć duży postęp w postaci porządkowania jezdni, chodników, komunikacji tramwajowej, oświetlenia ulic, funkcjonowania wodociągów i sieci gazowej pod energicznym zarządem ówczesnego prezydenta miasta Zaremby.

Aby rozładować przeludnienie należało wykorzystać niemal puste najmłodsze osiedle Pogodno, dotychczas słabo skomunikowane wskutek zerwania wiaduktu trzy przęsłowego na ul. Mickiewicza przez wycofujących się hitlerowców. Wiaduktem tym przebiegała uprzednio linia tramwajowa obecnie przerwana. Pod wiaduktem biegła linia kolejowa obsługująca lewobrzeżną część portu i zakłady przemysłowe.

W budżecie Szcz. Dyr. Odbud. była odpowiednia suma przewidziana na pokrycie kosztów demontażu zwalonych przęseł wiaduktu i na odbudowę nowej konstrukcji. W lecie został ogłoszony przetarg, w wyniku którego roboty powierzono najtańszej firmie prywatnej przy dużej rozpiętości oferowanych sum. Uzasadnione obiekcje co do właściwego wyboru oferenta przełamała decyzja naczelnego dyrektora SDO, inż. Felczera wobec znacznie wyższej kwoty następnej oferty. Już po kilku tygodniach pracy okazało się, że przedsiębiorstwo to przeliczyło swoje moce przerobowe, a zwłaszcza zdolności posiadanego sprzętu. Sprężarka do pompowania opon samochodowych nie mogła uruchomić młotów pneumatycznych. Zaczęto więc kuć otwory w betonie ręczcie. Mimo dużego wysiłku fizycznego pracowników, beton okazał się tak twardy, że otwory w nim kute dla założenia ładunków wybuchowych nie były cylindryczne a lejowate o przekroju odwróconego stożka, wskutek tego cała siła wybuchu uciekała w powietrze nie czyniąc planowanego rozrywania betonu. Nie pomagało przykrywanie ładunków bryłami kamieni. Co gorsze, to kamienie te, siła wybuchu odrzucała na kilkaset metrów, niszcząc okoliczne dachy domów, a nazbyt duże dawki materiałów wybuchowych powodowały wypadanie szyb w okolicznych domach. W efekcie parotygodniowej pracy, był nikły postęp prac, a przedsiębiorstwu groziło wyczerpanie posiadanego kapitału bez możności przedłożenia rachunku za część wykonanej roboty.  W tej sytuacji zachodziła konieczność rozliczenia wkładu przedsiębiorstwa, rozwiązania z nim umowy i powierzenia robót innemu przedsiębiorstwu. Trwałoby to jednak zbyt długo, a sezon uciekał i w dodatku reszta oferentów, nauczona smutnym doświadczeniem kolegi, nie czuła się związana sumami przetargowymi, żądając znacznie wyższych cen i tak znacznie wyższych niż przewidziana kwota w budżecie SDO. W tej sytuacji zaproponowałem, aby roboty dalej kontynuować, jednak pod nadzorem komisarycznym, na koszt i ryzyko przedsiębiorstwa, a finansowane przez Szcz. Dyr. Odbud. Koncepcja ta przypadła do gustu, lecz konsultacje z inżynierami tej specjalności były chybione. Albo byli już osadzeni na odpowiedzialnych stanowiskach albo warunki były zbyt wygórowane. Tymczasem czas uciekał, zima nieuchronnie zbliżała się, co groziło koniecznością przesunięcia terminu odbudowy na rok następny, zamrożenie kredytu tegorocznego (przepadek), (zwrot do skarbu państwa). W tej sytuacji jako oficer rezerwy saperów czułem się na siłach poprowadzić roboty demontażowe, więc zaproponowałem, by czasu nie tracić, że ja poprowadzę roboty w roli zarządcy przymusowego, a SDO będzie miało czas szukać nadal kierownika na odbudowę nowej konstrukcji. Dyrektor Welczer chętnie skorzystał z tej propozycji, zgadzając się nawet, by odciążyć mnie od części prac urzędowych.

Niezwłocznie po załatwieniu strony formalnej rozpocząłem starania o przydział sprężarki na 6 węży do młotów pneumatycznych. Same młoty wraz z kompletem mesli uzyskałem ze Śląska. Po przyuczeniu robotników do pracy młotami i wyznaczeniu rozstawu otworów i głębokości, aby najskuteczniej wykorzystać siłę eksplozji, sposób zakładania ładunków, ich klinowania już pierwsze odstrzały równoczesne 6 ładunków dały efekt znakomity. Rozmieszczane co 50 cm. ładunki równocześnie odpalane kruszyły beton błyskawicznie, a tylko drobne kawałki betonu pozostające głównie przy krzyżujących się konstrukcjach zbrojeń trzeba było ręcznie odbijać. Zarzuciłem skomplikowany system wyciągania gruzu na poziom ulicy i odwożenia go na odległość kilku kilometrów, odbierając go dołem i przy pomocy wąskotorowej kolejki, wywrotkami odwozić do pobliskiego rowu przeciwczołgowego, pozostałości umocnień obronnych poniemieckich. Była to wielka oszczędność kosztu i czasu pracy. Dzięki temu, już po upływie jednego miesiąca rozebraliśmy wszystkie trzy przęsła wiaduktu ani na chwilę nie przerywając kursowania pociągów pod wiaduktem. Plac był oczyszczony, przygotowany do stawiania rusztowań, żelastwo zbrojeniowe rozebrane i wyprostowane, przygotowane do wykorzystania ponownego. 

W międzyczasie w pobliżu wynalazłem duże pryzmy kruszywa, przygotowane zapewne dla celów fortyfikacyjnych przez hitlerowców. Dzięki tym poczynaniom zaoszczędziłem poważną kwotę, którą trzeba by wydać na zakup tych materiałów. Dla utrzymania komunikacji z tą dzielnicą uprzednio była zbudowana kładka drewniana. Przechodnie często zatrzymywali się na niej, aby popatrzeć na prowadzone roboty, głośno wyrażali podziw nad tempem prac w porównaniu do poprzedniej nieudolnej grzebaniny. 

Tajemnicą tych przemian była m.in. zwiększona dbałość o warunki pracy i bytowe załogi. Oto w terenie udało się wynaleźć i sprowadzić porzuconą kuchnię wojskową. Wysłana ciężarówka na stare ziemie zakupiła produkty żywnościowe, aby móc gotować posilne zupy regeneracyjne. 

W okresie tym występowały trudności aprowizacyjne w Szczecinie. Wykonanie zadaszenia nad kuchnią i pomieszczeniem do spożywania tych zup było pozytywnie ocenioną inwestycją. 

Kiedy dzięki znajomości z dyrektorem oddziału Czerwonego Krzyża dowiedziałem się o nadejściu dużej ilości odzieży z Polonii kanadyjskiej, zaprosiłem dyrektora, aby zechciał zobaczyć naszą budowę. Uprzednio poleciłem robotnikom, aby ubrali się w stare łachy postrzępione przy pracy w plątaninie prętów zbrojeniowych i rozkuwaniu betonów. Po przybyciu dyr. PCK i zademonstrowaniu serii wybuchów z odpowiednio zabezpieczonego schronu, a gdy grad odłamków opadł, ujrzał robotników pracujących przy wyjmowaniu zbrojeń, wzruszył się tak, że polecił, bym przysłał ciężarówkę dla odebrania przydziału kompletu odzieży. Był to b. cenny dar stu kilkudziesięciu ubrań, butów, swetrów i rękawic roboczych. Gdy odzież tę przywiozłem i poleciłem wybrać komisję dla rozdziału jej między robotników, to zapanowała szczera radość. W uznaniu moich starań mnie też przyznano sweter. Właśnie ta dbałość o pracowników owocowała znacznie lepszą wydajnością, pracy.

Ta widoczna poprawa organizacji pracy i jej efekty wzbudziły uznanie i zaufanie do mnie dyr. Welczera. A że nadal nie można było znaleźć odpowiedniego kandydata na kierownika odbudowy wiaduktu, zaproponowano mnie kontynuację prac. Istotnie od rana do zmroku byłem na budowie, co również sprzyjało wydajności pracy. A że przed wojną prowadziłem własne przedsiębiorstwo inżynieryjno-budowlane, nie obce mi były konstrukcje żelbetowe. Zwłaszcza, że nadzór statyczny objął prof. politechniki warszawskiej, inż. Poniż, który okresowo przyjeżdżał do Szczecina.


cdn.

(na podstawie maszynopisu w zbiorach Książnicy Pomorskiej)

Proszę udostępnić ten artykuł
Zapraszam do komentowania

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *