Ciepłe drożdżowe ciasto, podrumienione i zwieńczone rozgrzaną smakiem truskawką. Do tego czarna, mocno palona kawa. Smaki, z którymi konkurować może tylko pierwszy dźwięk sonaty jeszcze nie skomponowanej.
Przeglądamy zdjęcia w ogrodowym zakamarku Bogdana. Ania przyniosła kolejne.
– Zwróciłeś uwagę na oczy Marka Jasińskiego? – ugryzłem się w język, gdy sam usłyszałem własne słowa. Bogdan znał Marka może nawet od zawsze. Ja – oficjalnie jedynie. Ale ta cecha zwróciła moją uwagę, szczególnie teraz, gdy przerzucamy stare fotografie. Bogdan wyraźnie czekał na rozwinięcie myśli.
– Te oczy patrzą… w siebie.
Tak, byłem pewny, że już kiedyś już wielokrotnie widziałem podobne spojrzenia. Choćby pan Zygmunt Szczepański.
– A! Jesteś, doskonale, zaraz będziemy!
Mikołaj Muller, aktor i człowiek wszystkich talentów, telefonował do mnie w czasach, gdy na biurkach stały aparaty z tarczami i słuchawkami, podłączonymi do skręconego w spiralę drutu. Po kwadransie wszedł do redakcji, puszczając przodem mężczyznę o miłym, trochę bajkowo-dziadkowym wyrazie twarzy, z obsypanymi siwizną włosami, zaczesanymi wysoko i starannie. Gość postąpił poł kroku do przodu, lekko zgiął prawą dłoń w łokciu, jakby się pochylił… Ta poza była intermezzem, wręcz naturalną gotowością poprzedzającą moment podania dłoni, ukłon, wyrażenie szacunku, w aurze pewnego zakłopotania, z nutą przeprosin, że tak niespodziewanie, bez zapowiedzi i, że to może….
Nic z tej ówczesnej elegancji (tak tak!), tego szyku nie przetrwało do dziś. Zunifikowani, odziani w bylejakość, często szalenie markową, wtapiamy się w zhomogenizowaną klasę ludzi biznesu, ludzi sztuki, ludzi polityki. A wtedy było pośród nas tak wielu … indywidualistów. I nie miała znaczenia zasobność konta bankowego, willa pod miastem czy żona z importu (np. z Australii, o czym nawet film nakręcono). Wtedy ludzie byli… w dwójnasób ciekawi. Frapujący, intrygujący, zagadkowi, niesformatowani – wobec innych. W towarzystwie, każdy miał dla uczestników spotkań opowieść, nowinę, ocenę, spostrzeżenie. Wtedy „okoliczność” z każdym człowiekiem była… wydarzeniem. Ci sami ciekawi ludzie byli w równym stopniu ciekawi innych.
– Masz rację, Marek był przykładem człowieka…
Bogdan przywołał kilka faktów ukazujących Marka Jasińskiego w Jego „aspołecznej” (to moje określenie) postawie.
– Unikał zgromadzeń, rautów, przyjęć, uciekał z premierowych prezentacji jego kompozycji. Obcy mu był ten blichtr i szmer zachwytów, poklepywań po plecach, gratulacji.
Zygmunt Szczepański, gdy nagrywałem z Nim wiele odcinków radiowych gawęd z okupacyjnego życia muzycznego miał ten sam wzrok. Mówił do mnie, a był…tam. Słowa piękne, złączone w pełne melodii frazy – a w oczach pana Zygmunta – gestapowcy, ruiny, spalone mury jako scenografia dla prób a później wykonania bachowskiej Pasji Mateuszowej. W budynku sąsiadującym z komisariatem gestapowców.
Od lat szukam ludzi z takim spojrzeniem w siebie.
Zadanie nie jest łatwe.
Ci z pierwszych stron szczególnie lokalnych gazet, liderzy, przywódcy (!) prezentują się jak prototypy pierwszych… robotów kuchennych. Powtarzają te same od lat, wyświechtane i nic nieznaczące zdania. Popierają, są zadowoleni, gratulują. I trudni mieć do nich pretensje. Oni spełniają wyłącznie nasze oczekiwania Takie nieskomplikowane roboty cenimy, zapraszamy, kłaniamy się im a oni nam i za zaszczyt poczytujemy sobie, gdy ten czy ów – w geście bratania się z nami – poda nam talerzyk z kawałkiem tortu z okazji rocznicy byle jakiej.
Patrzmy sobie w oczy. W nich znajdziemy prawdziwy obraz tego, na którego parzymy.
________________________________________________