Dokąd? A może… donikąd…?
Czwarty numer miesięcznika TVSiódemka wzbudził Państwa zainteresowanie i… gwałtowne reakcje. Ktoś, komentując okładkę napisał – tani chwyt. Inny: nareszcie ktoś uświadomił nam, w jakim szambie mieszkamy. Dla dziennikarza nie ma nic gorszego, jeśli jego refleksja zbywana jest milczeniem. Ale też nagannym jest wywoływanie reakcji, które nie pozostawią po sobie śladu. W tym przypadku, niestety, nic nie osiągnęliśmy. Za późno. Jako społeczność miejska – utraciliśmy instynkt odpowiedzialności za dobro wspólne. Jeden z korespondentów napisał krótko: „a z butów ciągle słoma nam wystaje”.
Choćbyśmy nie wiem jak piękne kwiatowe klomby zakładali i lamki kolorowe wieszali, a niektóre budynek Filharmonii podświetlali bengalskimi refleksami, to w ten sposób nie zmienimy faktu szczurzego charakteru setek klatek schodowych, piwnic, podwórek, strychów w samym centrum naszego miasta.
Nie dalej jak kilkadziesiąt lat temu, przed wojną, te wszystkie miejsca swoim szykiem nie ustępowały najbardziej reprezentacyjnym wnętrzom w Stettinie. Oczywiście, Stettin miał także slumsy. I choć śladu takich miejsc nie znalazłem, to natrafiłem na opisy domów biednych, wręcz nędznych, ale o brudzie czy nieobyczajności słowa tam nie było.
Żaden właściciel nie pozwoliłby sobie na niestosowne traktowanie jego własności! Gotów jestem uznać, że te same miejsca, które pokazaliśmy w poprzednim numerze miesięcznika, nigdy wcześniej nie osiągnęły poziomu tak gnijącej, zatęchłej i butwiejącej oazy naszej obojętności.
Najbardziej zasmuca fakt, że tak doskonale rozpoczęty kontakt z Miejskim Konserwatorem Zabytków – został przez tegoż urwany.
Nie słabniemy w wysiłkach, by dialog utrzymywać. Nie widzimy innej możliwości. Panie Konserwatorze. Czekamy na Pańską odpowiedź, na reakcję.
Dziś, kontynuujemy opowieść o jawnej dewastacji naszego pięknego miasta. Małgorzata Wrzosek „oczaruje” Państwa wandalizmem XXI wieku w odniesieniu do kamienic w samym centrum Szczecina (odcinek drugi).
Ponadto, w numerze przywołamy lata pierwsze Szczecina, zaledwie szkicując, zaznaczając pierwszy ślad kształtowania się „kolonii literatów”, organizowanej przez wojewodę Leonarda Borkowicza. Sięgnąłem do zapisków pani Marii Kureckiej-Wirpszy, która wspomina Tadeusza Borowskiego i pisze o literackim klimacie powojnia.
Sprawdzimy, co nasi niemieccy sąsiedzi, a więc – za ścianą – oglądają w poniedziałkowe wieczory w ich pierwszym programie telewizyjnym. Sygnał telewizyjny nie zatrzymuje się na granicy w Lubieszynie czy Kołbaskowie. Czy wśród milionowej widowni programów historycznych kanału ARD są także widzowie ze Szczecina, Stargardu, Świnoujścia? Nazajutrz spotykamy się na przygranicznych targowiskach, u fryzjera, optyka, na targu kwiatowym. Rozmawiamy o latach II wojny światowej? O tym, co działo się w miejscach dziś tak gromadnie przez nas, wspólnie z Niemcami, odwiedzanych?
W klimacie tych rozważań jest miejsce na wydarzenie, na scenie kameralnej Teatru Polskiego w Szczecinie. Chyba nigdy wcześniej nie byłem w tym teatrze tak usatysfakcjonowany jak podczas spektaklu „Kopenhaga”. Na szczęście, kilka dni później, teatralny walec rozpłaszczył mnie już na samym początku przedstawienia-ekscesu pod tytułem „Po burzy”. Rzecz, m.in. dotyczy przemocy, jaką dyrektorzy teatrów stosują wobec aktorów. To okropne i wstrętne praktyki. Ale „Po burzy” ja uznaję za fundamentalny przykład przemocy teatru wobec widza. Bodaj dwa dni wcześniej, w Filharmonii, zorganizowano konferencję o przemocy w sztuce. Na prawach VIP-a uczestniczył w niej reżyser „Po burzy”. Ale bohaterem konferencji został dyrektor artystyczny Teatru Współczesnego, Michał Buszewicz. Jak się później tłumaczył, nikt nie zrozumiał jego „żartu”. To prawda, nikt, bo wszystkich na widowni ów żart „zamurował”. (szczegóły w numerze czerwcowym TVSiódemki)
Dyrektor Adam Opatowicz, niestety, w chwilę po wystąpieniu kolegi ze Współczesnego, nagle „przypomniał sobie”, że ma coś strasznie ważnego do załatwienia i zszedł ze sceny, opuścił ekspertów dyskutujących o przemocy w sztuce… Mam nadzieję, że pan dyrektor zdążył załatwić tę jakąś niecierpiącą zwłoki sprawę…?
Ponadto – w stylu „bez stylu”, zakończył się trwający chyba rok eksces pod nazwą Kwartał Kultury. Prezydent miasta, niespodziewanie i przy wyludnionej majówką widowni – podjął decyzję, gdzie stanie nowy teatr współczesny. Bo to jego teatr. Basta, panie marszałku. Nie będziesz mi się tu szarogęsił! Czy marszałek został o tym ruchu uprzedzony? Nie wiem. Na Facebooku chwalił się, że żegluje, jeździ rowerem, robi zatem to, co mu najlepiej wychodzi!
W takich okolicznościach majowych pękł wreszcie balon megalomanii. Nowy teatr budować będziemy przez przynajmniej sześć lat, teatr „niewiadomojaki”. Bo nad tą kwestią nie zastanawia się nikt. A już najmniej – pan Edward Osina, który zimą, podczas biznesowej gali rzucił hasło: szczecińscy kapitaliści, którzy wzbogacili się dzięki klimatowi, jaki stwarzało im miasto – dadzą po milionie na nowy teatr. Czy był to tylko medycejski gest? Pan Edward Osina zapewniał mnie, że tak, że nie kryje się za tym żadna biznesowa otoczka. Poza nim, nikt – jak słyszę, złamanego grosza nie zadeklarował, a szef klubu biznesmenów, proszony przez pana Osinę o nadanie rozmachu akcji „po milionie”, rzecz skwitował na zamkniętym zebraniu: nic bez marszałka nie zrobimy. I słowa stały się ciałem. Ale pan Edward Osina – nie rezygnuje…
Prezesa biznesmenów od dwóch miesięcy proszę o spotkanie. Ten stosuje (jego biuro) najbardziej egzotyczne metody kontaktu z prasą. Np. w odpowiedzi na prośbę o spotkanie otrzymuję numer telefonu prezesa, żebym się sam z nim dogadał. A numer przekazuje mi ktoś, kto się nie przedstawia, nie mówi dzień dobry i znika w Internetowym niebycie. Tak działa sekretariat szefa biznesmenów? A jak Elon Musk zostanie potraktowany, jeśli zapragnie pogawędzić z prezesem?
Na szczęście – mamy MAJ… Ja zawsze czytam go wspak: JAM. To jest mój miesiąc. Najpiękniejszy miesiąc w życiu. W maju świat ma prawo stanąć nawet na głowie, z radości odrodzenia nadziei. Jestem pewny, że to było w maju, gdy w Księdze Rodzaju (1:28 UBG) Bóg powiedział do nas: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, napełniajcie ziemię i czyńcie ją sobie poddaną; panujcie nad rybami morskimi i nad ptactwem niebieskim, i nad wszelkimi zwierzętami, które poruszają się po ziemi”.
Dziś dochodzę do wniosku, że mam problem. Bo jak się wytłumaczę Stwórcy, że nie zostałem wędkarzem? Każe mi życie przeżyć jeszcze raz? Nie zaprotestuję!